Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Conguillío - kraina jak z "Władcy Pierścieni". Magiczne miejsce na drugim końcu świata

Paweł Palica
Paweł Palica
Są widoki, przy których podziwiającemu je człowiekowi literalnie zapiera dech w piersiach. Obezwładniające nieopisanym pięknem, majestatem, zaskakującymi kontrastami, sprawiające, że nie przestaje się myśleć o kolejnych podróżach. Nawet, jeśli punktem docelowym jest drugi koniec świata. Zajrzyjcie z nami w okolice leżącego w dalekim Chile wulkanu Llaima.

Volcán Llaima – czynny wulkan w Andach Południowych, w Chile. Wysokość 3124 m. Od 1640 zanotowano 30 erupcji, ostatnia w 1979. Na stokach występują lasy araukariowe, powyżej 2000 m wieczne śniegi. W pobliżu wulkanu znajduje się Park Narodowy Los Paraguas.

Tyle o miejscu tym mówi w telegraficznym skrócie polska Wikipedia. Ta garść suchych, ale też niezbyt precyzyjnych informacji nijak do wyprawy w tę część Ameryki Południowej nie zachęca, jeśli jednak kiedykolwiek zdarzy Wam się do Chile wybrać, skorzystajcie z okazji. Jeden z największych i najbardziej aktywnych wulkanów w tym niesamowitym kraju w pełni ten trud wynagrodzi.

Jak tam dotrzeć?

Co tu dużo gadać, każda wyprawa z Polski do Ameryki Południowej jest sporym wyzwaniem. Także finansowym, choć nie jest też tak, że ceny biletów lotniczych do Santiago de Chile przekraczają możliwości przeciętnego zjadacza chleba. Podróż Szczecin - Berlin - Madryt - Santiago zająć powinna około dobę, dalej... cóż, dalej trzeba sobie jakoś poradzić.

Oczywiście dla posiadaczy zamożniejszych portfeli dobrym rozwiązaniem będzie wynajęcie samochodu bądź kolejny rejs samolotem, skorzystać można także z opcji budżetowej, czyli autobusu, kierując kroki na zatłoczony chyba o każdej porze dnia i nocy Terminal Alameda. Tak czy owak, najpierw należy dotrzeć do położonego blisko 700 km na południe od Santiago miasta Temuco, stamtąd już "tylko" 100 km przez tereny należące do plemienia Mapuche do położonego u podnóża majestatycznych Andów miasteczka Melipeuco i... niemal jesteśmy.

Trzeba wziąć jednak pod uwagę, że obszar do zwiedzania jest ogromny, a o ile można pokusić się o wyprawę pieszo, która zajmie długie godziny, tak idealnym rozwiązaniem jest znajomy i życzliwy - to akurat tam norma - Chilijczyk z własnym autem. Jeśli przy okazji zapowiada, że zaprowadzi gościa w najpiękniejsze miejsce na Ziemi, lepiej być nie może. Szczególnie, że "extranjero" zapłaci za bilet znacznie więcej niż tubylec, zawsze można więc schować się za okularami słonecznymi i pozwolić na to, by kontrolę nad wydarzeniami przy kasie przejął Rodrigo czy inny Claudio ;)

Dotarliśmy, Panie Frodo!

Po kupieniu biletów brama do Parku Narodowego Conguillío (podana przez Wikipedię nazwa Los Paraguas stosowana jest alternatywnie) stoi przed nami otworem. A po kilku minutach wjeżdżamy drogą, położoną na wysokości około 1 km nad poziomem morza, w krainę, jaka - wydawałoby się - istnieć może tylko w wyobraźni grafików komputerowych, pracujących przy "Władcy Pierścieni". Witają nas bezbrzeżne pola zaschniętej, poczerniałej lawy i popiołów wydobywających się od tysięcy, czy raczej milionów lat z potężnej, górującej nad całą okolicą Llaimy, której dwa wierzchołki pokryte są wiecznym śniegiem. Poszczególne połacie owych pól potrafią znacznie się od siebie różnić, mija się bowiem i olbrzymie, zastygłe bryły, w szczelinach między którymi dorosły człowiek przepadłby bez wieści, i znacznie drobniejszy, chrzęszczący pod stopami wulkaniczny gruz, i wreszcie gładkie jak ziemny kort tenisowy powierzchnie pokryte czarną mączką. Gdzie jednak okiem nie sięgnąć - praktycznie wymarła kraina, po której bez przeszkód hula smagający po twarzy, chłodny wiatr.

To ten moment, w którym trącasz stojącego obok Chilijczyka łokciem i z nabożną czcią szepczesz:

- We did it, Mister Frodo. We made it to Mordor.

Brakuje tylko tego, by gdzieś zza Góry Przeznaczenia łypało na tę krainę Oko Saurona.

Tęczowe jezioro i las małpich drzew

Myliłby się jednak ktoś, kto pomyśli, że otoczenie Llaimy to zupełnie niegościnna, pozbawiona życia kraina. Wystarczy bowiem zjechać choćby odrobinę poniżej linii tego, co wypluł z siebie wulkan, by widoki zmieniły się diametralnie. Owszem, krajobraz wciąż jest surowy, to w końcu wysokie, skaliste Andy, dotrzeć można jednak między innymi - trzymając się Tolkienowskiej poetyki - nad Jezioro Szuwarowe. Czyli widowiskowo wijące się między górami Quilillo O Verde. Kawałek dalej ork z Temuco, Rodrigo, zatrzymuje pojazd na leśnej drodze, by mało widoczną ścieżką dojść w miejsce, które nazywa najpiękniejszym na świecie.

I może mieć rację. Bo położone dokładnie na linii rozdzielającej pola lawy i gęsty las Jezioro Tęczowe (Laguna Arcoiris) wygląda niesamowicie. Cały jego urok polega na tym, że woda w nim jest kryształowo przejrzysta, a gdy się spojrzy na nią z odpowiedniego miejsca, nabiera przepięknego, turkusowego zabarwienia. W czym tkwi tajemnica tego niezwykłego zjawiska? Otóż woda jest tak silnie namineralizowana, że nie mają szans w niej przetrwać żywe organizmy. Nie ma w niej więc ani roślin, ani ryb czy innych wodnych stworzeń, a drzewa, które się do jeziorka osunęły, zostały siłami natury zakonserwowane i po prostu się nie rozkładają. Na wulkanicznego pochodzenia brzegach widać jedynie rachityczną roślinność oraz niewielkie czarne jak zaschnięta lawa, przez co na niej słabo widoczne jaszczurki. Pewnie kiedyś będą je dosiadać Nazgule.

Kolejny etap wyprawy tam i z powrotem to las, który w Tolkienowskiej sadze mógłby pewnie uchodzić za Fangorn. Porastają go drzewa gatunku araukaria, zwane w Polsce małpim drzewem. Tutaj ze względu na charakterystyczny kształt mówi się o nich "parasole" ("los paraguas", stąd nazwa parku, podawana przez Wikipedię), a że są wyjątkowo długowieczne - znaleźć można ponoć okaz liczący ok. 1800 lat - nadają otoczeniu specyficznego, prehistorycznego klimatu. O tyle zresztą niesamowitego, że z pni wielu araukarii wyrastają długie, powiewające na wietrze "włosy", tworząc wymarzoną scenerię dla twórców kina grozy. A jest jeszcze jezioro Conguillio z czarnymi jak sadza plażami...

To nie wszystko

Park Narodowy Conguillío to miejsce, jako się rzekło, niezwykłe. A żegnając je warto pamiętać o tym, że wzdłuż drogi od południowej bramy do Melipeuco wije się jak Bruinen rzeka Allipén. Warto więc po prostu zatrzymać auto i przejść kilkadziesiąt metrów, by dotrzeć na skraj równie głębokiego, co niewiarygodnie pięknego kanionu, którego dnem spływają kaskady wody. Na szczególną uwagę zasługuje tu urwisko po drugiej stronie rzeki, widać bowiem na nim jak na dłoni mieniące się różnymi barwami warstwy geologiczne, tworzące te tereny przez miliony lat. Odsłonił je zapewne gwałtowny kataklizm, powodujący osunięcie się części płaskowyżu, widok dzięki temu powstał jednak jak z bajki. A nieco poniżej zobaczyć można jeszcze wodospad Truful – Truful.

Serwowane w jednej z knajpek w Melipeuco żeberka z dzika, przepijane nalewką na lokalnych jagodach, smakować będą po takiej wyprawie wyjątkowo.

Przepiękna Puszcza Goleniowska na zdjęciach Tomasza Gawrońsk...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na goleniow.naszemiasto.pl Nasze Miasto