Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Słynne autko, które miało zmotoryzować Polskę. Samochód pana Jana ze Szczecinka [zdjęcia]

Rajmund Wełnic
Rajmund Wełnic
Szczecinecki Mikrus
Szczecinecki Mikrus Jan Maszkowski

Ta historia zaczyna się od anegdoty z lat 60... Jana Maszkowskiego w Szczecinku zna chyba każdy, zwłaszcza z czasów, gdy jako wzięty elektronik naprawiał telewizory. Z racji na swoją pracę pan Jan poszukiwał małego, ekonomicznego pojazdy, aby dojeżdżać do klientów. W głębokim PRL było to nie lada wyzwanie, bo małolitrażowych samochodów było jak na lekarstwo. Jak i innych zresztą też…

CZYTAJ TEŻ:

Otóż tytułowy Mikrus już wówczas był wielkim rarytasem, a małe auto budziło żywe reakcje na szczecineckich ulicach. Z uwagi na niewielkie gabaryty i ciężar kilku mężczyzn przeniosło kiedyś samochodzik pana Jana z ulicy na chodnik. – Trochę się zdziwiłem – śmieje się nasz rozmówca.

MIKRUS OD SZWAGRA

- Moja przygoda z Mikrusem zaczęła się od zakupu od mego szwagra doktora Jerzego Biernackiego w sierpniu 1964 roku – wspomina Jan Maszkowski. - Po generalnym remoncie zacząłem go użytkować w roku 1965, zaraz po uzyskaniu prawa jazdy.

Samochodzik posłużył nowemu właścicielowi pięć lat. - Byłem nim nawet na Zjeździe Mikrusów czerwcu 1968 roku w Kampinosie – dodaje. - Niestety, awaryjność pojazdu była w końcu trudna do zniesienia, zwłaszcza gdy trzeba było jeździć po domach klientów, więc sprzedałem go w grudniu 1970 roku.

Mikrus w chwili swych narodzin w połowie lat 50. XX wieku był rewolucyjną koncepcją, zwłaszcza w krajach demoludów. Przypomnijmy, że jedynym autem osobowym produkowanym zaraz po wojnie była wielka Warszawa M20 na sowieckiej licencji.

MOGLIŚMY MIEĆ SWOJEGO "MALUCHA"

Pomysł zmotoryzowania Polski przy pomocy małego autka wydawał się kuszący. Tak powstał Mikrus MR-300. Nadwozie opracowano w WSK Mielec (M – nazwie), silnik o pojemności niespełna 300 cm i oszałamiającej mocy 14 koni mechanicznych w WSK Rzeszów (R). Konstruktorzy mocno się zainspirowali niemieckim goggomobilem, ale pojazd był dziełem polskiej myśli technologicznej. – Tak było, szwagier napisał do niemieckiego producenta list z pytaniem o możliwość zakupu części zamiennych i osprzętu, dostał nawet odpowiedź, ale z cenami w markach absolutnie nieosiągalnych dla ówczesnego Polaka – wspomina Jan Maszkowski.

Światło dzienne Mikrus ujrzał oficjalnie 22 lipca 1957 roku. Samochód był prosty, bo też w założeniu niewiele go – poza dachem i czterema kołami – miało różnić od motocykla. Dwusuwowy dwucylindrowy silniczek ulokowano z tyłu, bagażnik z przodu. Co ciekawe, maska bagażnika się nie otwierała, bo jej nie było – dostęp do środka był od środka auta. Lekki samochód nawet tak słaby silnik pozwalał rozpędzić do 90 km/h. W środku mieściły się – w teorii – cztery osoby, choć na tylnich siedzeniach raczej tylko dzieci. Była tylko jedna para drzwi otwieranych „pod wiatr”.

Założenia Mikrusa opierały się na liczbie 4 na 4 – miały jechać nim cztery osoby, mieć cztery koła, ważyć nie więcej niż 400 kilogramów i spalać 4 litry benzyny. Apetyty na paliwo był ciut większy, ale nie była to paliwożerna jednostka napędowa.

Mikrus był produkowany metodą na poły chałupniczą. I to było – oprócz niechęci władz do takiego upowszechnienia motoryzacji wśród ludu pracującego miast i wsi – przyczyną zaprzestania produkcji już w roku 1960. Przy tej skali produkcji po prostu to się nie opłacało – samochodzik kosztował 50 tys. zł, czyli 50 ówczesnych średnich pensji (Warszawę ceniono na 120 tys. zł). Ostatecznie fabrykę opuściło nieco ponad 1700 egzemplarzy Mikrusa, dość powiedzieć, że – oprócz autka pana Jana – w Szczecinku był jeszcze tylko jeden taki samochodzik. Władze PRL wołały postawić na większą i praktyczniejszą Syrenę.

CZYTAJ TEŻ:

Wielka szkoda, bo dopracowany i tańszy dzięki masowej produkcji Mikrus naprawdę miał szansę trafić pod strzechy. Polacy z miejsca pokochali małe autko. Wyprzedzało on swoją epokę, dość powiedzieć, że fiacik 126p na licencji włoskiej trafił do Polski dopiero w latach 70. Słynna włoska „500” czy francuska „kaczka”, czyli citroen 2CV zmotoryzowały te kraje po wojnie, tak samo jak „garbus” Niemcy. Nam zostały warszawy, syrenki, motorowery i motocykle…

Dziś mikrusy to absolutne unikaty, miłośnicy marki naliczyli kilkanaście pojazdów na chodzie i kilkadziesiąt do całkowitej niemal odbudowy. Auta w stanie kolekcjonerskim sporadycznie pokazują się na licytacjach osiągając zawrotne ceny rzędu 100 tysięcy złotych.

- Z Mikrusa przesiadłem się na trabanta, miałem ich w sumie cztery, a także jednego „malucha” – wspomina Jan Maszkowski, który jednak z największą nostalgią wspomina swoje pierwsze auto. – Całkiem niedawno spotkałem pana, któremu sprzedałem autko. Okazało się, że trafiło potem na złom. Wielka szkoda…

Post scriptum
Udało się nam dotrzeć do Bartosza Winiarskiego z Krakowa, pasjonata marki i posiadacza kilku jeżdżących Mikrusów i chodzącej encyklopedii wiedzy o nich. A także o jedynej zachowanej Meduzie - będącym w jego posiadaniu egzemplarzu Meduzy, prototypowego autka zbliżonego konstrukcyjnie do Mikrusa. Ma też taki skarb, jak kompletną dokumentację konstrukcyjną z fabryki autka. Pan Bartosz udostępnił nam kilka zdjęć ze swego archiwum, prowadzi także internetowy blog o samochodzie - mikrus.net.pl

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Słynne autko, które miało zmotoryzować Polskę. Samochód pana Jana ze Szczecinka [zdjęcia] - Szczecinek Nasze Miasto

Wróć na goleniow.naszemiasto.pl Nasze Miasto